czwartek, 18 sierpnia 2016

Ona

Śpi w pokoju obok, jak codziennie nasłuchuję czy się nie przebudzi i nie będzie trzeba jej przytulić, żeby się nie bała. Nasz CUDAK okazał się dziewczynką. Maleńkim wrażliwcem, o jak na razie  bezzębny uśmiechu wartym miliony. Maleńka ma piękne brązowe mądre oczka i rośnie nam jak szalona.

Moje szczęście, które od trzech miesięcy wypełnia każdy mój dzień. Codziennie dziękuję za nią, za to że mogę być jej mamą.


Bo wiecie tegoroczny Dzień Mamy był też moim świętem...

Minęło nam magiczne 12 tygodni i tak jak mówiły mądre głowy córcia jest już spokojniejsza a większość kłopotków małych i większych minęła. Mam nadzieję że to pozwoli mi napisać coś więcej w najbliższym czasie. Dziękuję dziewczyny za pamieć o nas, mimo iż mało mnie tu ostatnio było :)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Połowinki


W Sylwestra powitałam nie tylko 2016 rok ale także drugą połowę mojej ciąży. Nie wiem kiedy to minęło. Cudaczek ma przyjść na świat w połowie maja. Z nami jest jak do tej pory wszytko w najlepszym porządku, tata też dzielnie daje sobie radę. W Nowy Rok zabrał nas nad morze.


Cudaczek nie jest wielkoludem rośnie w normie, niestety mama nie. Okazało się, że jestem typem który tyje od powietrza ;) Cudaczek dzięki temu ma bardzo wygodne lokum (okazałe a jakże). Przytyłam już 10 kg co już nie jest takie zabawne bo możemy nabawić się nie tylko nadwagi ale różnych ciążowych powikłań, których wolałabym uniknąć. Lekarz na wizytach troszkę mnie straszy. Nie o takim scenariuszu marzyłam, miałam być jak te kobiety z katalogów, które są piękne pachnące z piłeczką przed sobą, które do  końca ciąży wchodzą w dotychczasowe ubrania. Taką miałam wizję jeszcze parę lat temu kiedy zaczynaliśmy starania. (No i miałam iść na zwolnienie zaraz po pozytywnym teście). Ja już w I trymestrze musiałam zaopatrzyć się w ciążowe ciuszki z których powoli wyrastamy. Wiem, że zmieniające się ciało w takim stanie jest naturalną koleją rzeczy, nie narzekam, nawet niektóre "zmiany" mnie cieszą, ale nie do końca umiem zaakceptować, że tak naprawdę nie mam na nie wpływu.

Od tego tygodnia mam kilka dni wolnego (chodziłam cały czas do pracy) i mam plan aby bardziej o nas zadbać, więcej się ruszać i uważać na to co jem. Chcę też zobaczyć jak mogłabym cieszyć się ciążą w domu i czy z niepokoju o naszego Cudaka dam radę wysiedzieć w czterech kątach sama cały dzień.
Na razie zamierzam ciesze się takimi widokami na codziennych spacerach. Zima w pełni!


Nadal nie wiemy czy Cudaczek jest chłopcem czy dziewczynką ukrywa się przed nami i lekarzami. Troszkę nas to cieszy bo i tak jest ogromną niespodzianką w naszym życiu. Troszkę nas korci żeby ta tajemnica została odkryta przy porodzie :)

czwartek, 3 grudnia 2015

Cudak

Jedna z dziewczyn w komentarzu pod którymś z moich letnich postów napisała że "Trzeba wierzyć w cuda... bo się zdarzają" pamiętam, że pomyślałam wtedy, że się może i zdarzają ale nie mi... okazało się, że jestem człowiekiem małej wiary. A to co nas spotykało przez ostatnie miesiące to prawdziwy CUD.

Wrzesień

Rozpoczął się nasz intensywny kurs na rodziców adopcyjnych. Byliśmy bardzo zestresowani ale jednocześnie szczęśliwi, że to już. Zajęcia bardzo nam odpowiadały, żyliśmy od spotkania do spotkania. Ludzie na kursie zupełni inni niż my a jednak wspólny cel łączy. Mimo różnicy wieku, statutu, poglądów i doświadczeń życiowych dogadywaliśmy się świetnie. Ze spotkania na spotkanie nawet za sobą tęskniliśmy.

Zajęcia na kursie bardzo ciekawe, przydatne. Część informacji była nam znana, ale mimo to przydało się takie uporządkowanie wiedzy. 

Październik

Wyjazdy na kurs okazały się męczące, dwa trzy spotkania w tygodniu po pracy zajmowały nas całkowicie. Dodatkowo musieliśmy dojeżdżać 3 h w jedną stronę. Ale te nasze kilku godzinne przejażdżki i obserwowanie zmieniającej się  przyrody za oknem bardzo były nam potrzebne. Mieliśmy czas tylko dla siebie. Uwielbiam rozmawiać w samochodzie, mój mąż mniej bo nie ma gdzie uciec ;) Czasami były to trudne rozmowy, bo zazwyczaj rozmawialiśmy na temat kursu i tego co akurat tam było poruszone. Panie prowadzące zajęcia dzieliły się swoimi doświadczeniami, czasami bardzo trudnymi i nie zawsze ze szczęśliwym zakończeniem...

Listopad 

Coraz krótsze dni, ciemno i nie przyjemnie, skończyła się moja ukochana jesień. Ale ten miesiąc okazał się szczęśliwy bo dostaliśmy kwalifikację na rodziców adopcyjnych i mieliśmy zacząć czekać...

Wszyscy którzy nam kibicowali w czasie kursu mówili, że szybko doczekamy się dzieciątka, że na pewno do końca roku, że tak czują... ja też tak czułam. Całym serduchem kochamy to nasz adopcyjne dziecko, którego jeszcze z nami nie ma, ale wiem, że kiedyś będzie i że zostanę JEGO mamą.

Musimy jednak odłożyć adopcję na jakiś czas. We wrześniu okazało się że jestem w ciąży już nie tylko tej adopcyjne. Jedno moje dziecko mam w serduszku a drugiego CUDAKA mam już przy sobie, ma kilkadziesiąt gramów, parę centymetrów i sobie zdrowo rośnie.


Jesteśmy teraz bardzo szczęśliwi, wcześniej mieliśmy problem z zaakceptowaniem tej sytuacji - ja miałam. Nie tak wyobrażał sobie przez lata niepłodności i starań dzień w którym dowiem się ,że się udało. Mężowi nie powiedziałam o swoich podejrzeniach, dowiedział się po jakimś czasie... w sumie chyba nie wierzyłam, że to może być ciąża. OA zaproponował nam pomoc w poukładaniu sobie w głowach tego co nas spotkało, okazało się, że nie tylko my mamy problem z pogodzeniem się z nową sytuacją.
Dopiero teraz mam odwagę mówić, jaki CUD nas spotkał i dziękować Bogu za niego....

czwartek, 3 września 2015

Goście goście

Potrzebowałam kilku dni odpoczynku dlatego to moje milczenie. U mnie nadal dużo się dzieje i nadal „nie ogarniam”. Wypatruję  pożółkłych liści na drzewach i ciepłego deszczu, który oczyści moje otoczenie z tej letniej zawieruchy. Lubię jesień, jest dla mnie bardziej kolorowa niż inne pory roku niesie spokój i wyciszenie. Czekam bardzo na tegoroczną. Tymczasem na moim parapecie zamieszkał PAN WRZOS
Pan Wrzos:)

Moja teściowa pozbyła się paskudy na r… wycięto złośliwca, na szczęście w całości (miała go na skórze). Nie ma  przerzutów. To, że był to jednak paskuda na „r” bardzo ją zmartwiło. Ale w sumie wynik bardzo dobrze rokuje bo wszystko co złe zostało wycięte, a  rana mimo, że duża dobrze się goi. Musimy teraz o nią dbać, a ona sama na siebie uważać i się obserwować.  Koniec z opalaniem i papierosami, z którymi chyba ciężko będzie się jej rozstać. Kamień spadł nam z serca, będzie dobrze. Obserwowanie teściowej przed wizytą u lekarza, zestresowaną smutna i zmartwioną jak i po wyjściu z gabinetu, kiedy cieszyła się, że udało się jej po raz kolejny uciec przed chorobą, było bardzo budujące. Wszystkie problemy, w obliczu choroby i utraty bliskich, przestają mieć znaczenie. Teściowa ożyła, korzysta z tego „biletu” który dostała, odwiedza rodzinę, planuje co będzie robiła w święta, zastanawia się czy będzie kupować naszemu Cudowi wózek czy rower. A ja uczę się doceniać właśnie takie cuda, które się dzieją obok, jednym z ostatnich, który się wydarzył jest właśnie wynik teściowej. Dziękuję wam za modlitwę i wsparcie właśnie w tej sprawie.

A u nas się dzieje...

Mieliśmy wczoraj wizytę w domu pani z OA.  Zjawiła się zapowiedziane, ale nieoczekiwanie. Niestety z powodu dużej odległości od naszego OA, gościliśmy pracownika naszego wojewódzkiego ośrodka. Na wstępnie powiem, ze Panie z ośrodków lubią dzwonić do mojego męża, tak też było tym razem mąż był od kontaktów i ustalania szczegółów. Robimy zakłady, że TEN telefon też zadzwoni  na jego numer. Umówiliśmy się po moje pracy, mój mąż akurat miał wolne więc podjął się posprzątania. Nie mamy w domu jakiegoś masakrycznego bałaganu, raczej przeciwnie lubimy porządek, ale i tak Mężu cały dzień sprzątał, bardzo ale to bardzo dokładnie. Łącznie z wykąpaniem psa. Kiedy prawie spóźniona po pracy wleciałam do domu, porządki trwały nadal... Pani niespóźniona chwilę po mnie zadzwoniła do drzwi... Dzień wcześniej upiekłam sernik, który o dziwo nie opadł. Mąż chował jeszcze odkurzacz i poprawiał koszulę, kiedy Pani zdejmowała buty. W całym tym zamieszaniu, z sernikiem na talerzu przywitałam Panią. Zapach sernika nafaszerowanego wanilią spowodował, że i na jej talerzyku po chwili wylądował kawałek ciasta. Było miło, a stres po chwili rozmowy minął.

Mieliśmy do wypełnienia 3 kartki z kilkoma pytaniami. Pani nie chciała się narzucać i było widać, że stara się nie być zbyt wścibska. Zadawała pytania i zapisywała nasze odpowiedzi, ale już nie prosiła o ich rozwijanie, tak na przykład było w przypadku pytań o niepłodność. To my ją zachęcaliśmy do obejrzenia mieszkania, bo ona nawet nie chciała wszystkiego zobaczyć.

Zrobiłam też małą wtopę, za którą pod stołem dostała od męża kopniaka... Pani używała często słowa "bezpłodni" zwróciłam jej uwagę, że jest różnica między "bez" a  "niepłodni". Wiem, że to było niepotrzebne, ale zawsze mnie drażni jak ktoś tak rzuca słowami,a nie rozumie ich powagi i znaczenia.
Potem chwilę porównywaliśmy nasz OA i ten w którym pracuje nasz gość. Upewniliśmy się, że dobrze wybraliśmy, z jej słów wynikało, że pewnie teraz czekalibyśmy jeszcze na szkolenie. Odradziła nam też nasze okoliczne sądy, mówiła, że są problemy i wszytko długo trwa. Pani chyba była zadowolona z wizyty, tak nam powiedziała i też taką opinię nam wystawi. Na koniec powiedziała, że jesteśmy gotowi na szkolenie i odrobiliśmy lekcje (to chyba tak przy okazji września). Spotkanie trwało 1,5 godziny.
Mężu był tylko niezadowolony z jednej rzeczy... Pani w protokole zapisała "mieszkanie czyste" a mężu- mój perfekcyjny Pan domu, chciał otrzymać opinię "bardzo czyste";) chyba liczył, że Pani będzie latać z białą rękawiczką. Muszę teraz sama docenić jego ciężką pracę.

A w przyszłym tygodniu szkolenie...aaaaaaa!!!!

wtorek, 25 sierpnia 2015

W dolinie

Dzisiaj złapał mnie potworny i straszliwy "dół dołujący" i to nie taki zwykły dołek tylko wielka gigantyczna jama w ziemi bez możliwości wydostania się z niej. Najchętniej schowałabym się pod kocyk i przez najbliższe dni nie wychodziła z łóżka. Obiecałam, że nie będę pisać w takim nastroju ale zwyciężyła chęć wyrzucenia z siebie smutków. Nazbierało się za dużo spraw. 
Przed urlopem wypracowałam sobie metodę na smutki, dużo zajęć i to teraz mnie gubi. Łapałam się każdego zajęcia jakie tylko ktoś mi proponował albo sama sobie wymyśliłam. Liczyłam, że trochę sobie dorobię, pieniądze zawsze się przydadzą a zajęcia pozwolą mi jakoś przetrwać, no ale... W konsekwencji teraz (zaraz po urlopie) już mam dość! Nie zapowiada się w najbliższym czasie weekend ani jedno pojedyncze popołudnie, w którym mogłabym po prostu poleżeć i popatrzeć w sufit. Wzięłam  na siebie za dużo zobowiązań i teraz wszytko mi się nakłada... nie przemyślałam tego a nie mogę się ze wszystkiego wycofać.

Pewnie przez to zmęczenie wszytko mnie boli dwa razy mocniej i "dół dołujący" się powiększa.
Kilka wpisów wcześniej pisałam, że byliśmy na ślubie koleżanki... cóż było do przewidzenia, będą mieli maluszka. Spodziewałam się tego, z jednej strony ciesze się, że los oszczędził im poznania co to niepłodność, a z drugie w środku strasznie mnie to ukuło. Nigdy chyba tego nie zrozumiem, czy my nie zasłużyliśmy na taki CUD. Popłakałam się w pracy, oczywiście w toalecie i nie były to łzy szczęścia... Myślałam, że już wyleczyłam się z zazdrości o ciąże innych. W sumie uleczyliśmy się, bo z mężem razem bardzo to przeżywaliśmy.

Każdą ciąże wśród znajomych i przyjaciół "odchorowaliśmy". Kiedy patrzę na maluchy z tych ciąż to nigdy nie pamiętam dat ich urodzin, wagi urodzeniowej i innych szczegółów z opisów - jak przyszły na świat, ale zawsze pamiętam okoliczności w jakich dowiedzieliśmy się o ciąży. O istnieniu mojego najnowszego chrześniaka, kuzynka będąc w 5 tyg. ciąży, powiedziała nam (konkretnie chciała "nam" powiedzieć) na pogrzebie mojej babci, przy stole na stypie na ok.100 osób, nasze łzy można było tłumaczyć okolicznościami spotkania.

O synku kolegi dowiedzieliśmy się z  wiadomości wysłanych na komórkę: pierwszy SMS - "B. nie dostała okresu kupiłem jej test, zaraz będzie sikać" - cytat dosłowny, po pięciu minutach był MMS ze zdjęciem 2 kresek. Po godzinie kolega się zreflektował i napisał żebyśmy nikomu nie mówili  "B. jest teraz zła bo to jeszcze nie wiadomo co będzie musi potwierdzić lekarz" (dodam,że to było 2 dziecko pary), a my nie wiedzieliśmy czy śmiać się czy płakać.

Największą zazdrość i niesprawiedliwość losu odczułam w momencie kiedy moja siostra poinformowała mnie telefonicznie, że jest w 3 ciąży (nieplanowanej)  i że będą bliźniaki... pamiętam, że przez godzinę płakałam jej do słuchawki mówiąc, że to łzy szczęścia i przekonując ją, że ma się cieszyć bo to prawdziwa łaska (siostra była przerażona i bała się o swoje zdrowie). Przeżywała wózek i organizację w domu z tak liczą dziatwą, jak sobie poradzi. Zastanawiała się jak do tej ciąży doszło. Najtrudniejsze było kiedy mówiła, że nie chciała nam mówić, bała się naszej reakcji. Telefon odebrałam u mamy która przez całą rozmowę stała nade mną i wymachiwała wydrukowanym zdjęciem z USG z dwoma kropeczkami, krzycząc nie płacz ciesz się! U siebie w domu wpadłam w histerię, nie mogłam się uspokoić przez dłuższa chwilę. Mój mąż też zawsze smutnieje, nic nie mówi tylko potem widzę, że nie może spać w nocy...
Takich historii o dzieciach mam dużo każda mnie dotknęła, jedna bardziej inna mniej. Dzieci na mnie już tak nie działają, mam tylko uraz do modnych ostatnio słów: "Jesteśmy w ciąży". Obydwoje mamy duże rodziny, przyjaciół na takim etapie życia, że rozumiemy - kolejne ciąże będą się pojawiać, wiem też, że to jest nasz problem, że my sobie nie radzimy, a nie oni. Ale jest mi przykro, tym bardziej, że te wszystkie osoby wiedzą, że my jesteśmy niepłodni, że się leczyliśmy, że bardzo pragniemy dziecka, a i tak nie są taktowni w tych swoich newsach. Mam nawet wrażenie, że u mnie w rodzinie to nawet dochodzi do tego, że ci wszyscy "ciężarni" mówiąc nam o tym myślą, że my bardziej docenimy tą ich niespodziankę, bo my przecież nie możemy i tym bardziej podzielimy ich radość.

Wiem, że nasza droga jest inna, że na nas czeka Dziecko, które przez pomyłkę urodziło się innym ludziom. Ale strasznie mi smutno, że może teraz o jego pojawieniu dowiadują się inni ludzie. Albo maleństwo słucha teraz bicia nie mojego serca, ktoś inny śpiewa mu kołysanki... to takie niesprawiedliwe i dla nas i dla niego...


Kiedy wróciłam z pracy uśmiechnął się do mnie mój biedny storczyk - zakwitł. Staram się szukać odrobiny radości i myśleć pozytywnie, jutro wzięłam wolne, odpocznę, jedziemy tylko z teściową po wyniki z tego paskudztwa, które jej wycięto, mimo mojego podłego nastroju, mam dobre przeczucia.

piątek, 21 sierpnia 2015

I po urlopie

Tegoroczny urlop uważam, za zakończony. Czas wracać do codziennych obowiązków. Pierwszy raz nie jestem faktem kończącego się urlopu zasmucona. A nigdy z radością nie wracałam do pracy. Wizja września i kursu jest dla mnie bardzo ekscytująca i jak tylko sobie o tym myślę od razu wszystkie smutki mijają.  Czuję spokój

Ostatnie dni wolne od pracy spędziliśmy bardzo aktywnie. Udało mi się wybrać na kajaki, mężu musiał jeszcze podleczyć rany i zostałam w domu, więc wiosłowałam z koleżanką. Wróciłam zmęczona pogryziona przez komary, z mokrymi spodenkami i zabłoconymi butami, ale szczęśliwa. Było bardzo wesoło, uwielbiam w ten sposób spędzać czas obserwowanie świata z perspektywy wody daje zupełnie inny punkt widzenia na te  sam miejsca, które z lądu wyglądają zupełnie inaczej. We wrześniu planujemy powtórkę ale wtedy już planuję wiosłować z mężem, zobaczymy jacy jesteśmy zgrani. Podobno takie zajęcia to idealny sprawdzian związku.
Kajakowanie
Mężu, za to wymyślił inną atrakcję na koniec urlopu... pojechaliśmy nad morze. Mieszkamy dosyć blisko, ale w sezonie letni za często nie bywamy. Zdradzę wam sekret... morze najpiękniejsze jest jesienią i wczesną wiosną ;) jest zdecydowanie mniej ludzi, jest cisza i naprawdę można odpocząć. Już teraz widać, że lato powoli się kończy i można musnąć odrobinę z tego kojącego serce klimatu.
 Woda okazała się za zimna na kąpiele, ale spacerowaliśmy brzegiem morza, wystawialiśmy buzie do słońca i podziwialiśmy widoki. Wycieczkę zakończyliśmy sącząc koktajle.

Ostatnio jak coś robimy nowego albo takiego bardziej wyjątkowego, zastanawiamy się i rozmawiamy o ty jak to będzie po telefonie. Tyle chcielibyśmy pokazać i opowiedzieć naszemu Maluszkowi. Mężu ciągle mówi co będziemy razem robić. Ja też w głowie zaczynam układać sobie różne scenariusze. Zastanawiamy się jak będzie lubiło spędzać czas, co jeść. Czasami myślę, że może za wcześnie mówimy o naszych marzeniach i wyobrażeniach o naszym byciu razem. Nie chciałabym  naszymi wyobrażeniami skrzywdzić nikogo, a z drugiej strony to nam przychodzi tak naturalnie. Może wreszcie możemy cieszyć się tym czekaniem?

Na koniec chciałam się pochwalić, że po raz 3 zostanę mamą chrzestną, jestem bardzo szczęśliwa bo uważam, że jest to duży zaszczyt. Ten maluszek będzie wyjątkowy bo zaskoczył rodziców podwójnie, pierwsza niespodzianka to wyskoczył 2 tygodnie przed terminem i a druga z córeczki zamienił się w synka. Wszyscy są w szoku najbardziej rodzice i lekarka która robiła USG i potwierdzała płeć. Biedaczek pierwszy dzień przespał w różowych śpioszkach. Wszyscy i tak cieszą się, że jest zdrowy i na pewno będzie bardzo kochany.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Szczęście

Dla każdego szczęście inaczej wygląda. Moje szczęście właśnie siedzi na kanapie i zajada domową pizze, zrobioną na szybko po wizycie w OA. Wieczorem wróciliśmy po umówionym spotkaniu w ośrodku. TAK jestem teraz szczęśliwa w takiej mało wyjątkowej chwili. Siedząc na kanapie, rozmawiając z mężem o głupotach. Dobrze, że mamy siebie.
Nie wiem jak się czują kobiety, które dowiadują się, że są w ciąży, ale ja dzisiaj zobaczyłam na moim adopcyjnym teście ciążowym dwie kreski. Czekam... pewnie nie 9 miesięcy ;)

Serducho znalezione na plaży :)
Na spotkaniu mieliśmy do omówienie drzewa genealogiczne naszych rodzin - genogramy. Musieliśmy o każdym członku naszych rodzin coś opowiedzieć. Panie zadawały nam pytania i prosiły o ocenianie relacji rodzinnych. Nie poszło jak po maśle, było kilka trudnych momentów, ale Panie nas nie wyrzuciły z gabinetu więc mamy ten etap zaliczony. Bardzo ciekawe doświadczenie tak trochę z boku popatrzeć na swoja rodzinę, pewnie zachowania i relacje mają swoje wytłumaczenie w dziejach naszych przodków. Pewnie gdyby nie adopcja nie dowiedziałaby się tyle o swojej rodzinie i o sobie. Tym spotkaniem zakończyliśmy zajęcia indywidualne.
Troszkę podpytałam o warsztaty. Spotkań na kursie będziemy mieli ok 10-cu. W grupie będzie 6 par razem z nami, jesteśmy bardzo ciekawi kogo tam poznamy, mam nadzieję że dużo się dowiemy i będziemy z ochotą chodzić na spotkania.

Jestem szczęśliwa :)