Dzisiaj złapał mnie potworny i straszliwy "dół dołujący" i
to nie taki zwykły dołek tylko wielka gigantyczna jama w ziemi bez
możliwości wydostania się z niej. Najchętniej schowałabym się pod kocyk i
przez najbliższe dni nie wychodziła z łóżka. Obiecałam, że nie będę pisać w takim nastroju ale zwyciężyła chęć wyrzucenia z siebie smutków. Nazbierało się za dużo
spraw.
Przed urlopem wypracowałam sobie metodę na smutki, dużo zajęć i
to teraz mnie gubi. Łapałam się każdego zajęcia jakie tylko ktoś mi
proponował albo sama sobie wymyśliłam. Liczyłam, że trochę sobie
dorobię, pieniądze zawsze się przydadzą a zajęcia pozwolą mi jakoś
przetrwać, no ale... W konsekwencji teraz (zaraz po urlopie) już mam
dość! Nie zapowiada się w najbliższym czasie weekend ani jedno
pojedyncze popołudnie, w którym mogłabym po prostu poleżeć i popatrzeć w sufit. Wzięłam na siebie za dużo zobowiązań i teraz wszytko mi
się nakłada... nie przemyślałam tego a nie mogę się ze wszystkiego wycofać.
Każdą ciąże wśród znajomych i przyjaciół "odchorowaliśmy". Kiedy patrzę na maluchy z tych ciąż to nigdy nie pamiętam dat ich urodzin, wagi urodzeniowej i innych szczegółów z opisów - jak przyszły na świat, ale zawsze pamiętam okoliczności w jakich dowiedzieliśmy się o ciąży. O istnieniu mojego najnowszego chrześniaka, kuzynka będąc w 5 tyg. ciąży, powiedziała nam (konkretnie chciała "nam" powiedzieć) na pogrzebie mojej babci, przy stole na stypie na ok.100 osób, nasze łzy można było tłumaczyć okolicznościami spotkania.
O synku kolegi dowiedzieliśmy się z wiadomości wysłanych na komórkę: pierwszy SMS - "B. nie dostała okresu kupiłem jej test, zaraz będzie sikać" - cytat dosłowny, po pięciu minutach był MMS ze zdjęciem 2 kresek. Po godzinie kolega się zreflektował i napisał żebyśmy nikomu nie mówili "B. jest teraz zła bo to jeszcze nie wiadomo co będzie musi potwierdzić lekarz" (dodam,że to było 2 dziecko pary), a my nie wiedzieliśmy czy śmiać się czy płakać.
Największą zazdrość i niesprawiedliwość losu odczułam w momencie kiedy moja siostra poinformowała mnie telefonicznie, że jest w 3 ciąży (nieplanowanej) i że będą bliźniaki... pamiętam, że przez godzinę płakałam jej do słuchawki mówiąc, że to łzy szczęścia i przekonując ją, że ma się cieszyć bo to prawdziwa łaska (siostra była przerażona i bała się o swoje zdrowie). Przeżywała wózek i organizację w domu z tak liczą dziatwą, jak sobie poradzi. Zastanawiała się jak do tej ciąży doszło. Najtrudniejsze było kiedy mówiła, że nie chciała nam mówić, bała się naszej reakcji. Telefon odebrałam u mamy która przez całą rozmowę stała nade mną i wymachiwała wydrukowanym zdjęciem z USG z dwoma kropeczkami, krzycząc nie płacz ciesz się! U siebie w domu wpadłam w histerię, nie mogłam się uspokoić przez dłuższa chwilę. Mój mąż też zawsze smutnieje, nic nie mówi tylko potem widzę, że nie może spać w nocy...
Wiem, że nasza droga jest inna, że na nas czeka Dziecko, które przez pomyłkę urodziło się innym ludziom. Ale strasznie mi smutno, że może teraz o jego pojawieniu dowiadują się inni ludzie. Albo maleństwo słucha teraz bicia nie mojego serca, ktoś inny śpiewa mu kołysanki... to takie niesprawiedliwe i dla nas i dla niego...
Kiedy wróciłam z pracy uśmiechnął się do mnie mój biedny storczyk - zakwitł. Staram się szukać odrobiny radości i myśleć pozytywnie, jutro wzięłam wolne, odpocznę, jedziemy tylko z teściową po wyniki z tego paskudztwa, które jej wycięto, mimo mojego podłego nastroju, mam dobre przeczucia.