środa, 29 lipca 2015

uśmiecham się...

....na razie do innych, ale uczę się uśmiechać do siebie.

Byliśmy kolejny raz w OA. Jesteśmy już po testach psychologicznych, których się najbardziej obawiałam. Ten mój strach wynika zdecydowanie z niechęci przed byciem ocenianym przez innych, mam tak od dziecka, nie lubię się "odsłaniać" przed innymi. Pierwsze spotkania w ośrodku przepłakałam, im bardziej nie chciałam wyjść na histeryczkę tym było gorzej. Po 3 spotkani indywidualnym pogodziłam się z  faktem, że muszę się otworzyć i nikt mnie nie zje żywcem i było już lepiej.

Wczorajsze spotkanie rozpoczęło się od rozmowy z Panią psycholog, którą widzieliśmy pierwszy raz. Raczej grała rolę złego policjanta i teraz tak myślę, że chciała nas zniechęcić i sprawdzić naszą motywację. Testy nie były skomplikowane, zdarzało nam się kiedyś podobne rozwiązywać więc uspokoiłam się jak tylko zobaczyła arkusze. Było to 300 zwrotów, trzeba było ocenić czy one nas charakteryzują. Były też pytania o nasze małżeństwo, metody wychowawcze oraz kilka testów polegało na dokończeniu zdań. Siedzieliśmy prawie 3 godziny i zakreślaliśmy kółeczka. Na koniec było nawet zabawnie bo Panie sprawdzały, czy nie ściągamy od siebie. Na pytanie o przyszłość odpowiedzieliśmy identycznie, już nie pamiętam dokładnie, ale chodziło o to że wierzymy że nasza przyszłość będzie przepełniona szczęściem. Dobrze wiedzieć, ze mój mąż też tak czuje.
 
Po pierwszym telefonie do ośrodka uznaliśmy, że przez cały proces będziemy sobą i będziemy do bólu szczerzy, jeżeli uznają że się nie nadajemy to widocznie tak jest a my nie chcemy skrzywdzić dziecka, więc lepiej jeżeli ktoś nam na początku powie, że się nie nadajemy. Po testach i kilku miesiącach od tego pierwszego telefonu nie chcę usłyszeć że się nie nadaję, coraz bardziej pragnę ADOPCJI, coraz bardziej czuję i jestem przekonana, że będziemy dobrymi rodzicami.

Dzisiaj był też ważny dzień - telefon w sprawie wizyty w domu - spotkanie mamy umówione po wakacjach, naszych i pań urlopach. Kolejny ważny krok przed nami ale najważniejsze, że zdążymy na jesienny kurs!! Bardzo się z tego powodu cieszymy, tylko jak do jesieni wytrzymać...



piątek, 24 lipca 2015

śluby

Pozbierałam się... jak napis na moim kubku w którym piję poranną kawkę: "Padłeś powstań, podnieś koronę i zasuwaj" tak też zrobiłam. Pewnie za jakiś czas znowu dopadnie mnie dołek, ale postaram się przez najbliższy czas o tym nie myśleć. Po deszczu zawsze przychodzi tęcza, prawda? Dziękuję za komentarze i miłe słowa w mailach to naprawdę działa i motywuje.

Moje szybkie poprawianie "korony" i prostowanie pleców, tym razem było wymuszone imprezą, na którą wybieraliśmy się z mężem... ślub mojej koleżanki. Uroczystość była tylko dla najbliższych, kameralna, mały kościółek, ksiądz zgodził się im udzielić ślubu w piątek, po mszy wszyscy zaproszeni goście zostali zaproszeni na obiad. Tylko kilka godzin musiałam trzymać pion, ale mam już wypracowaną metodę więc nie było trudno. Już w domu "ubieramy" strój JEŻA, ostrzymy kolce, obmyślamy plan działania z mężem, dzielimy się potencjalnymi "ofiarami", które zechcą podejść za blisko zadać niedyskretne pytanie "Gdzie wasze dzieci?", układamy możliwe scenariusze i ruszamy w miasto... jak na razie zawsze nam wychodzi, metoda skuteczna i wypróbowana przez lata życia we dwoje, tylko potem, w domu zmywamy soloną wodą zakrwawione pancerzyki , raz jego, a raz mój jest bardziej poobijany. Nasze mundurki odwieszamy do szafy, żeby czekały na kolejne ważne wyjście. Taka dwuosobowa armia, która walczy na ślubach, rodzinnych obiadkach, imieninach cioć, Kinder balach i innych uroczystościach tak zwanych "rodzinnych", a bym zapomniała naszą specjalnością są święta.

Wracając do ślubu - był piękny, bez przepychu, skoncentrowany na tym co najważniejsze.. Patrzałam na młodych- nie takich młodych w kościele... i było mi smutno, cały czas myślałam, o tym co jest im pisane tam na górze, czy to  kolejna upolowana przez niepłodność jedna z 5 par, którą dotknie w najbliższym czasie bezdzietność, czy może wygrali los na loterii. Patrzyłam na męża i przypomniała sobie jacy my byliśmy "naiwni" w dnu ślubu. Co miałam w głowie wychodząc z kościoła, byłam szczęśliwa i od razu chciałam mieć dzieci, nie przyjmowałam, że bezie inaczej. Byłam głupsza o to co teraz wiem. Kiedy padły słowa "o przyjęciu dzieci, którymi Bóg was obdarzy" przeszły mnie ciarki, nie umiałam sobie przypomnieć momentu naszego ślubu i co czułam - myślałam je wypowiadając, co czuł mój mąż? Na pewno inaczej rozumiałam te słowa, wtedy baliśmy się raczej o "nadmiar" dzieci, którymi BÓG nas obdarzy i jak poradzimy sobie z wielką rodziną - to samo zdanie, ta sama przysięga, a TERAZ rozumiem ją inaczej, chyba dopiero teraz dojrzałam do małżeństwa ...Sto lat młodej parze!!!




środa, 22 lipca 2015

nie takie słoneczne lato

Ostatnio nie mam ochoty na nic. Chodzę smutna, mój mąż też jakiś taki zamyślony. przez lato i te upały mieliśmy ostatnio dużo czasu na przemyślenia i chyba nic z tego dobrego nie wyszło. Odebraliśmy też ostatnie wyniki od lekarza, które nie  pozostawiają złudzeń. Mimo, że wybraliśmy adopcję, po cichu liczyliśmy na cud. A tu klops. Chyba do końca nie pogodziliśmy się z naszą niepłodnością, trudno mi to przyznać ale tak czuję. Ten brak pogodzenia się może nam przeszkadzać przy adopcji - WIEM... czy adoptując, kochając dziecko, którego nie urodziłam przestanę być niepłodna, czy z tym stygmatem będę musiała żyć do końca? Wiem, że mszę się z tym uporać.. ale jeszcze nie teraz, nie dziś. Dziś sobie popłaczę...

wtorek, 14 lipca 2015

I wizyta w Ośrodku Adopcyjnym

Mamy już za sobą kilka spotkań w OA, czekamy na kolejne za kilka dni. Moje myśli i wspomnienia ulatują dlatego postanowiłam zapisać wszytko co jeszcze pamiętam.

Do telefonu do ośrodka zbierałam się dłuższy czas. Mój mąż, który mi powierzył to zadanie co kilka dni się tylko pytał czy już coś wiem... a ja czekałam i odwlekałam ten telefon. Daliśmy sobie czas do końca 2014 roku na starania i leczenie. Minął styczeń, a ja czekałam. W lutym spóźnił mi się okres i znowu tliła się nadzieja, że telefon nie będzie potrzebny, więc czekałam. Na początku marca kiedy moja nadzieja umarła wraz z rozpoczynającym się nowym cyklem - wybrałam numer.
Na pierwsze spotkanie nie czekaliśmy długo. Panie przywitały nas herbatą i mimo nerwów i niepewności naszych dalszych losów zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowa się nie kleiła, a ja miała cały czas wrażenie, ze jestem obserwowana i oceniana.
Pierwsze spotkanie miało nam pokazać jak wygląda cały proces adopcyjny w tym konkretnym ośrodku. Panie chciały żebyśmy poznali jak pracują. Mówiły o kursie, dokumentach i czasie oczekiwania na dziecko. Raczej nie chciały nas zniechęcić do adopcji. W sumie tego najbardziej się bałam. Spotkanie trwało kilka godzin. Były pytania o nas, nasz związek, pracę, dom, ale bardzo ogólnie, tak żeby się poznać. Panie nie umawiały się z nami na kolejne spotkanie. Dano nam czas na zgromadzenie dokumentów i przemyślenie czy to u nich będziemy "poszukiwać naszego dziecka". Nawet nie zapisano naszych nazwisk tylko Pani zanotowała sobie nasze imiona i telefon. Uważam, że dobrze że byliśmy tam trochę tak "anonimowo" wiele par pewnie na tym etapie kończy współprace z ośrodkiem, albo w ogóle z drogą adopcyjną, a niektórzy potrzebują więcej czas na decyzję a "papirusologia" może dodatkowo tych wąchających się zniechęcać. My po tygodniu mieliśmy już wszystkie papiery, a po dwóch jechaliśmy na kolejne spotkanie. 

Pierwsza wizyta była niewątpliwie przełomowa. Dużo stresu, ale też nadziei. Tam usłyszałam, że mam przestać się bać i zacząć wierzyć, że kiedyś zostanę mamą. Od tego spotkania odliczany jest czas naszego oczekiwania na SKARBA i w sercach i na papierze.


Piosenka, która grała mi w głowie na początku roku...

czwartek, 9 lipca 2015

Pierwszy prezent

Może to za szybko, za wcześnie, że może zapeszę... ale chyba każda czekająca para tak ma. Chciałabym już oczekiwać na maleństwo, kupować mu wyprawkę tak jakby zaraz miało się pojawić.  Chcę wić gniazdo dla NIEGO.
Kiedy byliśmy w najgorszym dołku niepłodności, każda wizyta w sklepie z rzeczami dla dzieci, kończyła się płaczem. Kupowanie prezentów na święta dla dzieci z rodziny było największą męczarnią. Pamiętam jak na jedne z ostatnich świąt hurtowo zrobiłam zakupy przez internet, nie wnikając w przedmioty które wybrałam. Skończyło się to różowymi zabawkami dla chłopców i zwracaniem towaru na ostatnia chwilę przed świętami.
Teraz nie płaczę teraz się przygotowuję. Po cichu wieczorami oglądam meble dla dzieci, wózki i ubranka...mój mąż mnie trzyma w ryzach i nie pozwala kupować nawet jak znajdę jakąś super okazję. Ostatnio odważyliśmy się  na pierwszą książeczkę dla naszego dziecka. Zakup okazał się bardzo naturalny i  i ogromie mnie ucieszył.
"Królewna Śnieżka"

Książka teraz dumnie stoi na półeczce i czeka na właściciela lub właścicielkę. Ilustracje są piękne i cieszę się, że nie zraziła nas trochę smutna okładka. Mówi się  przecież żeby książek nie oceniać po oprawie... a bajka zaczyna się tak:

"Był mroźny zimowy dzień. Z nieba sypał gęsty śnieg, okrywając cały kraj bielutką pierzyną. Królowa siedziała samotnie w swej komnacie i haftowała. Jej dłonie wyszywały piękne wzory , ale myśli błądziły gdzieś daleko. Wraz z królem od wielu lat pragnęli dziecka, jednak kołyska wciąż stała pusta. Tego ranka królowa znów zatopiła się w marzeniach, jakby to było gdyby upragnione maleństwo rzeczywiście zagościło w ich ramionach..."

W życiu nie ma przypadków, jestem tego pewna. Kiedyś nie widziałam niepłodnych par, myślałam że jesteśmy sami z tym problemem. Tylko nas on dotyczy, a teraz czytam o takich jak JA nawet w bajkach....

środa, 8 lipca 2015

Kolejny początek

Kolejny początek, bo 3 lata temu zaczęliśmy "tradycyjne" starania, a teraz mamy nowy początek... początek czekania na nasz skarb ukryty w jednym z kilku polskich Ośrodków Adopcyjnych...

Jestem w takim momencie życia, w którym  zapominam o miesiącach stań, lekarzach i diagnozie- dzieci raczej nie będzie. Czas, który minął. Czas który był najtrudniejszym okresem w moim życiu, pełnym lęku, obaw, smutku i rozgoryczenia. Po próbach leczenia, które niewątpliwie poprawiły nasz stan zdrowia i wpłynęły na styl życia, zaczęliśmy być zmęczeni, oczekiwany CUD nie przyszedł. Tak po prostu nie było nam dane.
Nie zdecydowaliśmy się na in vitro, a zapukaliśmy do OA.
I wtedy wydarzył się pierwszy mały cud po wizycie, oboje poczuliśmy ulgę i wewnętrzny spokój. Tak - to jest nasza droga, trochę kręta i wyboista, ale zaprowadzi nas do szczęścia.

Jesteśmy już po kilku spotkaniach indywidualnych i testach psychologicznych czekamy właśnie na wyniki jak nam poszło. Mimo iż cały proces troszkę nas stresuje, wiemy, że każda kolejna wizyta przybliż nas do odnalezienia naszego zagubionego skarbu- Dziecka. Chciałabym tu zapisywać wszytko dla NIEGO, być może nie będziemy wiedzieli za wiele o jego najwcześniej etapie życia  dlatego to co tu będę zapisywać będzie jego historią jego POCZĄTKIEM.