piątek, 24 lipca 2015

śluby

Pozbierałam się... jak napis na moim kubku w którym piję poranną kawkę: "Padłeś powstań, podnieś koronę i zasuwaj" tak też zrobiłam. Pewnie za jakiś czas znowu dopadnie mnie dołek, ale postaram się przez najbliższy czas o tym nie myśleć. Po deszczu zawsze przychodzi tęcza, prawda? Dziękuję za komentarze i miłe słowa w mailach to naprawdę działa i motywuje.

Moje szybkie poprawianie "korony" i prostowanie pleców, tym razem było wymuszone imprezą, na którą wybieraliśmy się z mężem... ślub mojej koleżanki. Uroczystość była tylko dla najbliższych, kameralna, mały kościółek, ksiądz zgodził się im udzielić ślubu w piątek, po mszy wszyscy zaproszeni goście zostali zaproszeni na obiad. Tylko kilka godzin musiałam trzymać pion, ale mam już wypracowaną metodę więc nie było trudno. Już w domu "ubieramy" strój JEŻA, ostrzymy kolce, obmyślamy plan działania z mężem, dzielimy się potencjalnymi "ofiarami", które zechcą podejść za blisko zadać niedyskretne pytanie "Gdzie wasze dzieci?", układamy możliwe scenariusze i ruszamy w miasto... jak na razie zawsze nam wychodzi, metoda skuteczna i wypróbowana przez lata życia we dwoje, tylko potem, w domu zmywamy soloną wodą zakrwawione pancerzyki , raz jego, a raz mój jest bardziej poobijany. Nasze mundurki odwieszamy do szafy, żeby czekały na kolejne ważne wyjście. Taka dwuosobowa armia, która walczy na ślubach, rodzinnych obiadkach, imieninach cioć, Kinder balach i innych uroczystościach tak zwanych "rodzinnych", a bym zapomniała naszą specjalnością są święta.

Wracając do ślubu - był piękny, bez przepychu, skoncentrowany na tym co najważniejsze.. Patrzałam na młodych- nie takich młodych w kościele... i było mi smutno, cały czas myślałam, o tym co jest im pisane tam na górze, czy to  kolejna upolowana przez niepłodność jedna z 5 par, którą dotknie w najbliższym czasie bezdzietność, czy może wygrali los na loterii. Patrzyłam na męża i przypomniała sobie jacy my byliśmy "naiwni" w dnu ślubu. Co miałam w głowie wychodząc z kościoła, byłam szczęśliwa i od razu chciałam mieć dzieci, nie przyjmowałam, że bezie inaczej. Byłam głupsza o to co teraz wiem. Kiedy padły słowa "o przyjęciu dzieci, którymi Bóg was obdarzy" przeszły mnie ciarki, nie umiałam sobie przypomnieć momentu naszego ślubu i co czułam - myślałam je wypowiadając, co czuł mój mąż? Na pewno inaczej rozumiałam te słowa, wtedy baliśmy się raczej o "nadmiar" dzieci, którymi BÓG nas obdarzy i jak poradzimy sobie z wielką rodziną - to samo zdanie, ta sama przysięga, a TERAZ rozumiem ją inaczej, chyba dopiero teraz dojrzałam do małżeństwa ...Sto lat młodej parze!!!




3 komentarze:

  1. Odnalazłam Twój blog i będę zaglądała częściej :)
    Mam nadzieję, że w naszym blogowym świecie dużo łatwiej będzie Ci oczekiwać na upragnione dziecko, kiedy tyle happy endów już było - tyle nas już się doczekało. Wierzę, że niebawem i dla Was nadejdzie ten upragniony dzień.

    Ja również stojąc przed ołtarzem miałam wizję siebie jako mamy kilku dzieciaków, a tu los spłatał figla.....
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. My z mężem też przez bardzo długi czas byliśmy w defensywie i narażaliśmy swoje coraz bardziej sfatygowane pancerzyki na kolejne ciosy, nietaktowne pytania, uszczypliwe uwagi. Aż w końcu powiedzieliśmy DOŚĆ i przyjęliśmy postawę zdecydowanie bardziej ofensywną - kiedy ktoś nas wkurzył, potrafiliśmy naprawdę porządnie ukłuć go w tyłek swoimi jeżowymi kolcami, staliśmy się mistrzami sarkazmu i ciętej riposty - i chyba tylko to pozwoliło nam jakoś przetrwać w tym nastawionym na "dzietność" otoczeniu :)

    To prawda, że niepłodność bardzo zmienia naszą perspektywę i spojrzenie na wiele spraw. Ale z kolei adopcja często potrafi zmienić spojrzenie na niepłodność - i postrzegać ją już nie tylko w kategoriach cierpienia i stygmatu, lecz jako wyzwanie, które jest "po coś" i pozwala nam jeszcze szerzej otworzyć swoje serca...

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Olu. Trafiłam na Twojego blogu przez komentarz, który zostawiłaś na innym, który czytam. Zostanę z Tobą na dłużej. Wierzę, że w ten nasz blogowy świat sprawi, że czekanie będzie choć trochę łatwiejsze. A na pewno spotkasz tu wiele wspaniałych mam, kobiet. Przekonasz się sama.
    Ja jestem tą doczekaną, ale uczucia o których piszesz nie są mi obce. Jak zaczęliśmy leczenie, podczas przysięgi na ślubach, na których byliśmy, miałam podobne myśli. Czy ta para podniesie statystyki, czy doczeka się dziecka? Do tego serce mi pękało, bo czułam jakbym te kilka lat wcześniej wypowiadając słowa przysięgi, oszukałam Męża. Takie to różne, głupie myśli mnie dopadały. Teraz wiem, że Bóg wybrał dla nas inną drogę. Jesteśmy szczęśliwi. I Ciebie/Was spotka to szczęście.
    Pozdrawiam
    PS. Jeśli chcesz zajrzeć do nas podaj proszę maila, to wyślę Ci zaproszenie.

    OdpowiedzUsuń