Do telefonu do ośrodka zbierałam się dłuższy czas. Mój mąż, który mi powierzył to zadanie co kilka dni się tylko pytał czy już coś wiem... a ja czekałam i odwlekałam ten telefon. Daliśmy sobie czas do końca 2014 roku na starania i leczenie. Minął styczeń, a ja czekałam. W lutym spóźnił mi się okres i znowu tliła się nadzieja, że telefon nie będzie potrzebny, więc czekałam. Na początku marca kiedy moja nadzieja umarła wraz z rozpoczynającym się nowym cyklem - wybrałam numer.
Na pierwsze spotkanie nie czekaliśmy długo. Panie przywitały nas herbatą i mimo nerwów i niepewności naszych dalszych losów zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowa się nie kleiła, a ja miała cały czas wrażenie, ze jestem obserwowana i oceniana.
Pierwsze spotkanie miało nam pokazać jak wygląda cały proces adopcyjny w tym konkretnym ośrodku. Panie chciały żebyśmy poznali jak pracują. Mówiły o kursie, dokumentach i czasie oczekiwania na dziecko. Raczej nie chciały nas zniechęcić do adopcji. W sumie tego najbardziej się bałam. Spotkanie trwało kilka godzin. Były pytania o nas, nasz związek, pracę, dom, ale bardzo ogólnie, tak żeby się poznać. Panie nie umawiały się z nami na kolejne spotkanie. Dano nam czas na zgromadzenie dokumentów i przemyślenie czy to u nich będziemy "poszukiwać naszego dziecka". Nawet nie zapisano naszych nazwisk tylko Pani zanotowała sobie nasze imiona i telefon. Uważam, że dobrze że byliśmy tam trochę tak "anonimowo" wiele par pewnie na tym etapie kończy współprace z ośrodkiem, albo w ogóle z drogą adopcyjną, a niektórzy potrzebują więcej czas na decyzję a "papirusologia" może dodatkowo tych wąchających się zniechęcać. My po tygodniu mieliśmy już wszystkie papiery, a po dwóch jechaliśmy na kolejne spotkanie.
Pierwsza wizyta była niewątpliwie przełomowa. Dużo stresu, ale też nadziei. Tam usłyszałam, że mam przestać się bać i zacząć wierzyć, że kiedyś zostanę mamą. Od tego spotkania odliczany jest czas naszego oczekiwania na SKARBA i w sercach i na papierze.
Piosenka, która grała mi w głowie na początku roku...
Piękna piosenka :)
OdpowiedzUsuńSkądś znam to czekanie od okresu do okresu. Dzień spóźnienia a w głowie burza myśli: to musi być to i ten zawód gdy jednak okres przychodzi. I tak miesiąc w miesiąc. Nienawidziłam tego uczucia jakbym siedziała na bombie. Od podjęcia decyzji o adopcji zyskałam spokój. Przestałam wyczekiwać, wypatrywać, denerwować się. Tylko raz mój spokój zmącił lekarz dziwną teza podczas badania dot ciąży. Oczywiście nie miał racji, a co przeżyliśmy przez "głupie niepodparte faktami teorie" to tylko my wiemy.
Ja na 1-szej wizycie w Ośrodku odniosłam wrażenie jakby przedstawiono Nam wszystko tak aby Nas trochę zniechęcić. My się nie daliśmy. Na kolejnych już było lepiej.
Nas w OA Panie zniechęcały na 2 spotkani i to bardzo, myślę że one mają to wpisane w program szkoleń ;)
UsuńDla nas pierwsza wizyta w OA była jak ukazanie się dwóch kresek na teście ciążowym. W pewnym momencie, po wielu latach bezowocnych starań, nagle masz uczucie jakby kamień spadł z serca.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze to być twardym i w pewnym momencie powiedzieć dość- dość czekania co miesiąc na ciążę, dość płaczu ze okres nadszedł, dość smutku- który zatruwa codzienność.
Fajnie, że dołączyłaś do grona blogujących przyszłych i obecnych mam adopcyjnych ;)
Ja już powiedziała dość, ale jeszcze tak po cichu... kibicuję wam:)
UsuńCudowna piosenka i dziękuję za nią:)
OdpowiedzUsuńU nas pierwsze spotkanie w OA postrzegam jak Amelia, jak światełko w tunelu, którego nigdy nie było. Wtedy pierwszy raz poczułam, że może być dobrze. Teraz czekamy już na upragniony telefon!
Nie mogę przestać słuchać, płaczę...
UsuńŻyczę Ci, żeby zadzwonił jak najszybciej!! Piosenka piękna ... też zawsze płaczę.
Usuń